Going global – polskie salony beauty za granicą cz.II Norwegia
W kolejnym wywiadzie z cyklu “Going global” mam przyjemność przedstawić Wam Magdę Zielonkę , która prowadzi swój salon w Oslo. W branży beauty uważa, że najważniejsza jest znakomita jakość obsługi i brak kompleksów.
Żaneta: Jak nazwa i gdzie mieści się Twój salon?
Magda: Prowadzę “PMU by Magda” w Oslo w Norwegii.
Ż: Jakie usługi oferujesz?
M: Zajmujemy się przedłużaniem rzęs, makijażem permanentnym, mikropunkturą (usuwaniem blizn, zmarszczek i rozstępów).
Ż: Czy miałaś wcześniej salon w Polsce?
M: Nie, nie prowadziłam salonu w Polsce.
Ż: Czemu zdecydowałaś się przenieść za granicę? Co Cię zmotywowało do takiej decyzji?
M: Zdecydowałam się przenieść zagranicę głównie przez brak ciekawych perspektyw w Polsce. Moja praca handlowca B2B mnie nie satysfakcjonowała. Pragnęłam również zmienić otoczenie. Dodatkowo nie miałam żadnych obaw w związku z tą decyzją – szybko podjęłam decyzję i trzymałam się jej.
Ż: A jak byś porównała pracę w Polsce i Norwegii?
M: Przede wszystkim formalności. Niebo a ziemia w porównaniu z Polską. W Norwegii rejestrujesz firmę online w kilka minut. Jedna wizyta w banku i masz już założone niezbędne konto firmowe. Otwarcie salonu było konsekwencją pracy na etacie na miejscu przez 1.5 roku. Przechodząc „na swoje” – klientki przeszły do mojego salonu.
Nie mam doświadczenia z Polski – odnoszę jednak wrażenie, że polskie klientki są dużo bardziej roszczeniowe. Bazując na obserwacji polskiego rynku i kontaktach z Polonią zagranicą. Inna kwestia – dużo częściej zdarza się im odwołać w ostatniej chwili wizytę i dziwi je fakt, że dostają za nią fakturę, co dla Norweżek jest całkowicie naturalne. Polskie klientki nie rozumieją, że rezerwując termin, zawierają umowę z firmą i nie szanują często czasu stylistek/kosmetyczek. Cieszy mnie fakt, że osobiście nie mam wielu takich sytuacji.
Ż: Czy polskie certyfikaty są uznawane w Norwegii? Czy musiałaś przechodzić dodatkowe szkolenia?
M: Tak, jak najbardziej.
Ż: Jak wyglądają kontrole za granica?
M: W Norwegii takie kontrole występują tylko na skutek donosu/zgłoszenia jak również nie ma żadnych regulacji odnośnie zabiegów, które wykonuję.
Ż: Jak wyglądały Twoje początki pod względem zebrania klientów? Reklama, social media etc?
M: Zbudowałam sobie grono wiernych klientek w poprzedniej pracy – przeszły za mną, gdy otworzyłam własny salon. Dodatkowo skupiłam się na reklamie – głównie Facebook i Google. Zadbałam o obecność online – profesjonalna strona www, Instagram, system booking. Oczywiście dużą rolę odegrało klasyczne polecanie przez inne klientki. Próbowałam różnych form i sprawdzałam na bieżąco, które się sprawdzają.
Ż: Czy spotkałaś się z problemami – polski salon za granicą np. nieufnością?
M: Bywają takie sytuacje. Nie wiem, czy można to nazwać rasizmem ze strony Norweżek, czy po prostu nieufnością. Z drugiej strony – już po pierwszej wizycie ich niechęć znika, bo zauważają, że pod wieloma względami zdolniejszymi kosmetyczkami są wschodnie Europejki i najczęściej chodzą do Polek i Estonek.
Klientki mam z całego świata i żadnej nie przeszkadza fakt, że jestem Polką.
Ż: Jeszcze jedno pytanie 🙂 Jaką radę dałabyś osobom, które chcą przenieść swoją firmę za granicę?
M: Język – jak pewnie w każdym kraju: to podstawa. Dodatkowo znakomita jakość obsługi i brak kompleksów.
Nie żałuje i nic bym nie zmieniła, uważam to za świetne doświadczenie, które pomoże mi otworzyć i rozwinąć biznes w Polsce po powrocie.